czwartek, 26 maja 2016

Cracow trip czyli krótki przewodnik po dziaraniu

Szybka, chociaż planowana od dawna decyzja i wymieniane od października maile. Taki był właśnie początek.

Wyszłam z domu w pierwszy piątek lutego z zapakowaną walizką i plecakiem (to tylko dwie noce, ale kto wie czy nie przyda się zestaw śrubokrętów, toczek, trzy statywy albo płetwy!), słysząc "może się jeszcze rozmyślisz" i znając w głowie odpowiedź. Dojeżdżając do Oliwy miałam jakieś trzydzieści minut wolnego czasu, kupiłam w McDonaldzie truskawkową latte, którą bardzo przesłodziłam i była do niczego. 

Z Oliwy 30 minut do Głównego, a tam kolejne pół godziny czasu wolnego. Zdążyłam przejść się do pobliskiego Rossmana. Kładąc na taśmę dwie folie spożywcze, dwa szare mydła, szczoteczkę do zębów (którą zawsze zapominam spakować, a jednoczesnie nie przeżyje bez niej ośmiu godzin) i krem dla dzieci Bepanthen, kasjerka spojrzała się na mnie jak na osobę niespełna rozumu. Mogłam dorzucić prezerwatywy i wino, żeby zestaw wyglądał zabawniej ale nie orientuję się, czy w rossmanie sprzedają prezerwatywy, a Lekkostronniczy uczyli, że powinno się kupować jedynie w aptece. (Przez złe sposoby przechowywania np. w supermarketach i nieodpowiednią temperaturę. tak Jakby ktoś był zainteresowany.)



Kiedy, dość punktualnie, podjechał Polski Bus, byłam gotowa, a przede wszystkim zdecydowana na 10 godzinną jazdę. Albo raczej dwudziestogodzinną, licząc obie strony. Wiedziałyśmy, bo byłyśmy w trójkę, że nasze tyłki po takim czasie będą hiperpłaskie, przyszłoponiedziałkowy sprawdzian ze średniowiecza niezaliczony, a awantura, albo, co gorsza – ciche dni w domu (które jednak mnie dopadły, ale o tym później!) nie do zniesienia, ale czego się nie robi dla... no właśnie - dla czego?





Początkowo nie chciałam o tym  mówić czy wstawiać zdjęć. W sumie, o mojej decyzji wiedziało tylko bardzo wąskie grono, które w połowie, znając mój słomiany zapał i tysiąc planów na minutę i tak myślało, że do niczego nie dojdzie. Ale po wizycie w krakowskim salonie, kiedy już jechałyśmy tramwajem do galerii sztuki nowoczesnej, dostałam od przyjaciółki „no daj spokój i się pochwal”, zmieniłam zdanie. No i wstawiłam zdjęcie na instagrama, który ma chyba większy zasięg odbiorców, niż damskie szatnie, przez które (a raczej przez wymaganą obecność tam) i tak bym niczego nie ukryła. I chociaż tatuaż to już, Bogu dzięki, sprawa całkiem powszechna, od lutego dostałam sporo pytań dotyczących całej sprawy. Pewnie niektórzy uznają to co piszę i ŻE piszę za pyszne i dumne, (bo w sumie żyjemy w Polsce, więc czemu nie?), ale czytając te bzdurne rady w internecie, postanowiłam wstawić tu króciutki przewodnik po dziaraniu dla zainteresowanych.

Dla wszystkich, których to brzydzi (bo tego typu opinie, do których każdy ma zresztą prawo, też słyszałam) – gdzieś u góry powinien znajdować się mały krzyżyk. Kliknij go i wyjdź. Nikt nie każe Ci tego czytać. A resztę serdecznie zapraszam!

1. Przygotuj się.
W każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Jeżeli dotarłeś aż do tego miejsca albo chcesz przeczytać jak to wszystko było, albo przyjaźnisz się ze mną, więc jesteś zobligowany do czytania WSZYSTKIEGO co wstawiam, albo chcesz zrobić tatuaż. Decyzja powinna być zawsze przemyślana, a nie konsekwencją, jakże potrzebnych i pomocnych!, rad i opinii innych (w tym moich!). Oprócz przemyślenia wzoru (który będziesz "nosić" całe życie !!1!) trzeba przemyśleć miejsce. Trochę z tych wieloletnich konsekwencji się podśmiałam, bo tą sentencję słyszałam też jakieś miliard razy. Nie chcę cię martwić, ale całe życie to nie nieskończoność, ale jeszcze jakieś góra 80 lat. No chyba, że doczekamy wynalezienia eliksiru nieśmiertelności. Gdyby ludzie zawsze byli powściągliwi w sprawie rzeczy, o których marzą, być może Twoi rodzice nigdy by się nie pocałowali. Memento mori, a póki jeszcze dychasz, rób to, na co masz ochotę, (oczywiście tylko wtedy, kiedy nikogo innego nie krzywdzisz). Poczytaj, zdobądź wiedzę, zdaj sobie sprawę z konsekwencji, a potem dopiero wejdź do salonu. Wtedy, gwarantuję, nie będziesz żałował. Co do fizycznego przygotowania - powtórzę to, co każde forum i każdy tatuażysta. WYŚPIJ SIĘ I NAJEDZ. Nie pij (za dużo) alkoholu i przede wszystkim – nie bierz aspiryny. Ani przed, ani po zabiegu. Do studia weź sobie batony. Rozmawiaj z tatuażystą, powiedz co ci się nie podoba, czego chcesz. Ja dopytywałam o rodzaj igieł i czy dobrze się we mnie wkłuwa. Flesh zawsze wygląda inaczej niż tatuaż bezpośrednio na twojej skórze i dobry tatuażysta wie, co będzie wyglądać dobrze, a co nie do końca. Słuchaj go, nawet jeżeli uważasz inaczej. Uwierz - ma rację. I zero stresu. 
Na pocieszenie dodam: to twój pierwszy? Nie martw się, na pewno nie ostatni.








2. To twoje ciało.
A jak poznasz chłopaka, którego to będzie o b r z y d z a ć?" - słyszałam to jakieś.. Niech policzę. Miliard razy. Obrzydzać równocześnie mogą blond włosy, piegi, inne poglądy, kolor skóry, brak serdecznego palca u stopy czy heterochromia. Oprócz tego - nie sądzę, żebym nawet c h c i a ł a kiedykolwiek być z taką intelektualną amebą, którą wygląd wybranki może obrzydzać. Jedyne co może obrzydzać, to tak ciasny mózg. „Jak to będzie wyglądać po ciąży?”. Hm, nijak. A jak będą wygladały Twoje bicepsy za 60 lat? Procesy starzenia i inne, które wpływają na jędrność i napiętość naszej skóry są całkowicie naturalne. Pomijając oczywiście fakt, że miejsce z moją tatuażystką przegadałam i obwisłość tutaj jest absolutnym mitem. Gorzej z samym brzuchemm. I co? Szach mat ateiści.

3. Żyjemy w XXI wieku i świadomość higieny raczej nie jest problemem.
Tatuaż to gwarantowany HIV!” To też słyszałam. No błagam. Jak coś robić, to porządnie. Tatuaże to nie coś, na czym powinno się oszczędzać. Nikt nie powinien robić tego u podchmielonego ziomka w jego prywatnej piwnicy. Chyba, że życzysz sobie zasyfioną igłę i g*wno na skórze. Salony mają różne certyfikaty i do nich też zagląda sanepid. Tak jak pisałam – porozmawiaj z tatuażystą. Ja nie musiałam, żeby dowiedzieć się jaki jest poziom higieny, bo wszystko zostało mi wytłumaczone. To płyny deezynfekujące, nie przyrządy, zajmują najwięcej miejsca na tatuatorskich półkach. A przynajmniej jest tak w salonach, do których powinno się chodzić.


4. Jak to jest „po”?

Fenomenalnie. Jak już pisałam – nie pij alkoholu (a przynajmniej butelki wina po zabiegu. Po prostu nie. Tym bardziej, jeżeli następnego dnia czeka Cię 10 godzin w Polskim Busie) i nie bierz aspiryny. Tak serio (bo udajemy, że to co napisałam w nawiasie nie jest serio) – dostałam doklejany do skóry, oddychający opatrunek na 48 godzin, co bardzo ułatwiło życie. Studio, w którym byłam (Rock n Ink w Krakowie), dostało je 2 dni przed moim przybyciem, więc miałam szczęście. Warto dopytać, czy studio, które wybierzesz jest w takie opatrunki zaopatrzone. Jeżeli nie – trudno, to nie koniec świata. Pozostaje tylko smarowanie rany, co najmniej dwa tygodnie, specjalną maścią (Easy tattoo – pomaga też na swędzenie, ale jest trudniej dostępna i droższa, można kupić w niektórych salonach, albo Bepanthen). Ranę trzeba przemywać szarym mydłem (Biały Jeleń) i będzie się z niej sączyć, ale to całkowicie normalne. Z autopsji – Bepanthen i szare mydło zapakowane w folię spożywczą i rolka folii, żeby owinąć je nowym kawałkiem po przemyciu rany w szkole – nie ważą dużo. Jak się czujesz? Jak po zabiegu i na to trzeba się przygotować. A na szkolnych korytarzach uważać na ranę (łokieć zabezpieczający żebro trzymał się 10 cm od tatuażu i najwyżej dawałam komuś z bara). A paluchem (czy to swoim, czy to cudzym) nie dotykamy. Po zdjęciu opatrunku, lub noszenia folii spożywczej po dwóch-trzech dniach, dalszego uszczelniania nie polecam. Daj ciału oddychać.


Trochę z mojej perspektywy:

5. Nie obeszło się bez awantur
18 lat to nie czas, kiedy sam o sobie decydujesz. Oczywiście, prawnie - tak. Jednak dowód (czy też paszport...) w portfelu to nie zerwanie wszystkich więzi. Twoi bliscy dalej będą się o ciebie martwić, a domownicy stawiać warunki. Trzy słowa: dialog, dialog, dialog. Możliwe, że nirktórzy nigdy nie zaakceptują Twojej decyzji. Nie muszą. Jak już wyżej napisałam – to Twoje ciało i masz prawo robić z nim co chcesz. Tak, nawet in vitro. Czekam teraz na ban tego biedabloga.

6. Mnie nie bolało

Siedząc w polskim busie zaczęłam, pierwszy raz, przeglądać fora. Czytając o nowych maściach przeszłam do wątku bólu. Ból wykonywania tatuażu na żebrach, (który MIAŁAM PRZYJEMNOŚĆ, mieć robiony) był na paru blogach, których adresów nie przytoczę, porównywalny do (cytuję) „potrącenia przez samochód i rozpier*olenia nogi na pół” czy „porodu bez znieczulenia”. Jedna kwestia, że autor tekstu pewnie nigdy nie rodził i dodatkowo pewnie okaże się być mężczyzną, a druga, że ból jest kwestią indywidualną. Jednym zdaniem - smok na całe plecy, „pokolorowanie” sutków (tak, ludzie naprawdę to robią. Tak, mówię o kobietach.) czy dziarki na wewnętrznej stronie wargi, nie są dobrymi rozwiązaniami na pierwszy raz. Idąc do studia jako żółtodzioby z „czystą" skórą, najlepiej zdecydujmy się na mały tatuaż w mało unerwionym miejscu (bicek, ramię, udo). Skalę wrażliwości wstawiam dla zainteresowanych.



7. Nie żałuję i nie żałowałam nawet przez sekundę.

Chciałam zrobić to już dawno i jestem z siebie dumna, że się odważyłam. To był jeden z najlepszych wyjazdów mojego życia i najlepsze (spóźnione) świętowanie urodzin. Co do opinii – były i zawsze będą różne. Ale każda z nich jest tak samo nieważna. Ważne, że Tobie się podoba. 






Wyszło przydługawo. Trochę bałam się publikować tak osobiste rzeczy, ale wydaje mi się, że nic złego nie zrobiłam. I znowu – to wszystko brzmi okropnie pysznie, ale z racji tego, że dużo osób z mojego otoczenia jest w fazie decydowania się na taki krok, postanowiłam jednak to zrobić. Sama, równe 24 godziny przed zabiegiem, spanikowałam czytając informacje w internecie, które nijak nie przełożyły się w rzeczywistości.

Wstawiam zdjęcia od razu po zabiegu (jestem jeszcze brudna od tuszu i mam rozpięte spodnie - wybaczcie, ale tak własnie paradowałam całe dwie godziny po studiu) i już wygojonego, dwumiesięcznego tatuażu. 
Wracając busem następnego dnia po zabiegu, był prawie cały czarny (również/głównie przez wyciekające na przezroczysty opatrunek osocze) także spokojnie, wyblaknie, kolor się unormuje.

Trafiłam na studio pełne profesjonalistów, ale przy tym - pełne kochanych ludzi. Wszyscy traktowali mnie jak "małego pacjenta" i było to jedno z najlepszych momentów mojego życia.
Dużo osób pyta mnie, jaki to jest ból. Leżąc na leżance bardzo długo starałam się to zdefiniować. To nie wbijanie igły w skórę, a jedynie muskanie jej lub bycie deliktanie pod. Jakby mała pszczółka stale się o Ciebie ocierała. Tak przynajmniej czuje się dotwork.

I wszystkim z całego serca doświadczenia, albo nawet stałego doświadzczania tego uczucia życzę.