Szybka, chociaż planowana od dawna decyzja i
wymieniane od października maile. Taki był właśnie początek.
Wyszłam
z domu w pierwszy piątek lutego z zapakowaną walizką i plecakiem (to tylko dwie noce, ale kto wie czy nie przyda się zestaw śrubokrętów, toczek, trzy statywy albo płetwy!),
słysząc "może się jeszcze rozmyślisz" i znając w
głowie odpowiedź. Dojeżdżając do Oliwy miałam jakieś
trzydzieści minut wolnego czasu, kupiłam w McDonaldzie truskawkową
latte, którą bardzo przesłodziłam i była do niczego.
Z
Oliwy 30 minut do Głównego, a tam kolejne pół godziny czasu
wolnego. Zdążyłam przejść się do pobliskiego Rossmana. Kładąc
na taśmę dwie folie spożywcze, dwa szare mydła, szczoteczkę do
zębów (którą zawsze zapominam spakować, a jednoczesnie nie przeżyje bez niej ośmiu godzin) i krem dla
dzieci Bepanthen, kasjerka spojrzała się na mnie jak na osobę
niespełna rozumu. Mogłam dorzucić prezerwatywy i wino, żeby zestaw wyglądał zabawniej ale nie orientuję się, czy w rossmanie sprzedają prezerwatywy, a Lekkostronniczy uczyli, że powinno się kupować jedynie w aptece. (Przez złe sposoby przechowywania np. w supermarketach i nieodpowiednią temperaturę. tak Jakby ktoś był zainteresowany.)
Kiedy,
dość punktualnie, podjechał Polski Bus, byłam gotowa, a przede
wszystkim zdecydowana na 10 godzinną jazdę. Albo raczej
dwudziestogodzinną, licząc obie strony. Wiedziałyśmy, bo byłyśmy
w trójkę, że nasze tyłki po takim czasie będą hiperpłaskie,
przyszłoponiedziałkowy sprawdzian ze średniowiecza niezaliczony, a
awantura, albo, co gorsza – ciche dni w domu (które jednak mnie dopadły, ale o tym później!) nie do zniesienia, ale
czego się nie robi dla... no właśnie - dla czego?
Początkowo
nie chciałam o tym mówić czy wstawiać zdjęć. W sumie, o mojej decyzji
wiedziało tylko bardzo wąskie grono, które w połowie, znając mój
słomiany zapał i tysiąc planów na minutę i tak myślało, że do
niczego nie dojdzie. Ale po wizycie w krakowskim salonie, kiedy już jechałyśmy
tramwajem do galerii sztuki nowoczesnej, dostałam od przyjaciółki
„no daj spokój i się pochwal”, zmieniłam zdanie. No i wstawiłam zdjęcie na
instagrama, który ma chyba większy zasięg odbiorców, niż damskie
szatnie, przez które (a raczej przez wymaganą obecność tam) i tak bym niczego nie ukryła. I chociaż
tatuaż to już, Bogu dzięki, sprawa całkiem powszechna, od lutego
dostałam sporo pytań dotyczących całej sprawy. Pewnie niektórzy
uznają to co piszę i ŻE piszę za pyszne i dumne, (bo w sumie żyjemy w Polsce, więc
czemu nie?), ale czytając te bzdurne rady w internecie, postanowiłam
wstawić tu króciutki przewodnik po dziaraniu dla
zainteresowanych.
Dla wszystkich, których to brzydzi (bo tego
typu opinie, do których każdy ma zresztą prawo, też słyszałam)
– gdzieś u góry powinien znajdować się mały krzyżyk. Kliknij
go i wyjdź. Nikt nie każe Ci tego czytać. A resztę serdecznie
zapraszam!
1.
Przygotuj się.
W
każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Jeżeli dotarłeś aż do tego miejsca albo chcesz przeczytać jak to wszystko było, albo przyjaźnisz się
ze mną, więc jesteś zobligowany do czytania WSZYSTKIEGO co
wstawiam, albo chcesz zrobić tatuaż. Decyzja powinna być zawsze
przemyślana, a nie konsekwencją, jakże potrzebnych i pomocnych!,
rad i opinii innych (w tym moich!). Oprócz przemyślenia wzoru
(który będziesz "nosić" całe życie !!1!)
trzeba przemyśleć miejsce. Trochę z tych wieloletnich konsekwencji
się podśmiałam, bo tą sentencję słyszałam też jakieś miliard
razy. Nie chcę cię martwić, ale całe życie to nie
nieskończoność, ale jeszcze jakieś góra 80 lat. No chyba, że doczekamy wynalezienia eliksiru nieśmiertelności. Gdyby ludzie
zawsze byli powściągliwi w sprawie rzeczy, o których marzą, być
może Twoi rodzice nigdy by się nie pocałowali. Memento mori, a
póki jeszcze dychasz, rób to, na co masz ochotę, (oczywiście
tylko wtedy, kiedy nikogo innego nie krzywdzisz). Poczytaj, zdobądź
wiedzę, zdaj sobie sprawę z konsekwencji, a potem dopiero wejdź do
salonu. Wtedy, gwarantuję, nie będziesz żałował. Co do
fizycznego przygotowania - powtórzę to, co każde forum i każdy
tatuażysta. WYŚPIJ SIĘ I NAJEDZ. Nie pij (za dużo) alkoholu i
przede wszystkim – nie bierz aspiryny. Ani przed, ani po zabiegu.
Do studia weź sobie batony. Rozmawiaj z tatuażystą, powiedz co ci
się nie podoba, czego chcesz. Ja dopytywałam o rodzaj igieł i czy
dobrze się we mnie wkłuwa. Flesh zawsze wygląda inaczej niż tatuaż bezpośrednio na twojej skórze i dobry tatuażysta wie, co będzie wyglądać dobrze, a co nie do końca. Słuchaj go, nawet jeżeli uważasz inaczej. Uwierz - ma rację. I zero stresu.
Na
pocieszenie dodam: to twój pierwszy? Nie martw się, na pewno nie
ostatni.
2. To
twoje ciało.
„A
jak poznasz chłopaka, którego to będzie o b r z y d z a
ć?" - słyszałam to jakieś.. Niech policzę. Miliard
razy. Obrzydzać równocześnie mogą blond włosy, piegi, inne poglądy, kolor skóry, brak
serdecznego palca u stopy czy heterochromia. Oprócz tego - nie
sądzę, żebym nawet c h c i a ł a kiedykolwiek być z taką
intelektualną amebą, którą wygląd wybranki może obrzydzać.
Jedyne co może obrzydzać, to tak ciasny mózg. „Jak to będzie
wyglądać po ciąży?”. Hm, nijak. A jak będą wygladały Twoje
bicepsy za 60 lat? Procesy starzenia i inne, które wpływają na
jędrność i napiętość naszej skóry są całkowicie naturalne.
Pomijając oczywiście fakt, że miejsce z moją tatuażystką przegadałam i
obwisłość tutaj jest absolutnym mitem. Gorzej z samym brzuchemm. I co? Szach mat ateiści.
3.
Żyjemy w XXI wieku i świadomość higieny raczej nie jest problemem.
„Tatuaż
to gwarantowany HIV!” To też słyszałam. No błagam. Jak coś
robić, to porządnie. Tatuaże to nie coś, na czym powinno
się oszczędzać. Nikt nie powinien robić tego u podchmielonego
ziomka w jego prywatnej piwnicy. Chyba, że życzysz sobie zasyfioną
igłę i g*wno na skórze. Salony mają różne certyfikaty i do
nich też zagląda sanepid. Tak jak pisałam – porozmawiaj z
tatuażystą. Ja nie musiałam, żeby dowiedzieć się jaki jest
poziom higieny, bo wszystko zostało mi wytłumaczone. To płyny
deezynfekujące, nie przyrządy, zajmują najwięcej miejsca na tatuatorskich półkach.
A przynajmniej jest tak w salonach, do których powinno się chodzić.
4.
Jak to jest „po”?
Fenomenalnie. Jak już pisałam – nie pij
alkoholu (a przynajmniej butelki wina po zabiegu. Po prostu nie. Tym
bardziej, jeżeli następnego dnia czeka Cię 10 godzin w Polskim
Busie) i nie bierz aspiryny. Tak serio (bo udajemy, że to co
napisałam w nawiasie nie jest serio) – dostałam doklejany do
skóry, oddychający opatrunek na 48 godzin, co bardzo ułatwiło
życie. Studio, w którym byłam (Rock n Ink w Krakowie), dostało je
2 dni przed moim przybyciem, więc miałam szczęście. Warto
dopytać, czy studio, które wybierzesz jest w takie opatrunki
zaopatrzone. Jeżeli nie – trudno, to nie koniec świata. Pozostaje
tylko smarowanie rany, co najmniej dwa tygodnie, specjalną maścią
(Easy tattoo – pomaga też na swędzenie, ale jest trudniej
dostępna i droższa, można kupić w niektórych salonach, albo
Bepanthen). Ranę trzeba przemywać szarym mydłem (Biały Jeleń) i
będzie się z niej sączyć, ale to całkowicie normalne. Z autopsji
– Bepanthen i szare mydło zapakowane w folię spożywczą i rolka
folii, żeby owinąć je nowym kawałkiem po przemyciu rany w szkole
– nie ważą dużo. Jak się czujesz? Jak po zabiegu i na to trzeba
się przygotować. A na szkolnych korytarzach uważać na ranę
(łokieć zabezpieczający żebro trzymał się 10 cm od tatuażu i
najwyżej dawałam komuś z bara). A paluchem (czy to swoim, czy to
cudzym) nie dotykamy. Po zdjęciu opatrunku, lub noszenia folii
spożywczej po dwóch-trzech dniach, dalszego uszczelniania nie
polecam. Daj ciału oddychać.
Trochę
z mojej perspektywy:
5.
Nie obeszło się bez awantur
18
lat to nie czas, kiedy sam o sobie decydujesz. Oczywiście, prawnie -
tak. Jednak dowód (czy też paszport...) w portfelu to nie zerwanie
wszystkich więzi. Twoi bliscy dalej będą się o ciebie martwić, a
domownicy stawiać warunki. Trzy słowa: dialog, dialog, dialog.
Możliwe, że nirktórzy nigdy nie zaakceptują Twojej decyzji. Nie
muszą. Jak już wyżej napisałam – to Twoje ciało i masz prawo
robić z nim co chcesz. Tak, nawet in vitro. Czekam teraz na ban tego biedabloga.
6.
Mnie nie bolało
Siedząc
w polskim busie zaczęłam, pierwszy raz, przeglądać fora. Czytając
o nowych maściach przeszłam do wątku bólu. Ból wykonywania
tatuażu na żebrach, (który MIAŁAM PRZYJEMNOŚĆ, mieć robiony)
był na paru blogach, których adresów nie przytoczę, porównywalny
do (cytuję) „potrącenia przez samochód i rozpier*olenia nogi na
pół” czy „porodu bez znieczulenia”. Jedna kwestia, że autor
tekstu pewnie nigdy nie rodził i dodatkowo pewnie okaże się być
mężczyzną, a druga, że ból
jest kwestią indywidualną.
Jednym zdaniem - smok na całe plecy, „pokolorowanie” sutków (tak, ludzie naprawdę to robią. Tak, mówię o kobietach.) czy
dziarki na wewnętrznej stronie wargi, nie są dobrymi rozwiązaniami
na pierwszy raz. Idąc do studia jako żółtodzioby z „czystą"
skórą, najlepiej zdecydujmy się na mały tatuaż w mało
unerwionym miejscu (bicek, ramię, udo). Skalę wrażliwości
wstawiam dla zainteresowanych.
7. Nie
żałuję
i nie żałowałam nawet przez sekundę.
Chciałam zrobić to już
dawno i jestem z siebie dumna, że się odważyłam. To był jeden z
najlepszych wyjazdów mojego życia i najlepsze (spóźnione)
świętowanie urodzin. Co do opinii – były i zawsze będą różne.
Ale każda z nich jest tak samo nieważna. Ważne, że Tobie się
podoba.
Wyszło przydługawo. Trochę bałam się publikować tak osobiste rzeczy, ale wydaje mi się, że nic złego nie zrobiłam. I znowu – to wszystko brzmi okropnie pysznie, ale z racji tego, że dużo osób z mojego otoczenia jest w fazie decydowania się na taki krok, postanowiłam jednak to zrobić. Sama, równe 24 godziny przed zabiegiem, spanikowałam czytając informacje w internecie, które nijak nie przełożyły się w rzeczywistości.
Wstawiam zdjęcia od razu po zabiegu (jestem jeszcze brudna od tuszu i mam rozpięte spodnie - wybaczcie, ale tak własnie paradowałam całe dwie godziny po studiu) i już wygojonego, dwumiesięcznego tatuażu.
Wracając busem następnego dnia po zabiegu, był prawie cały czarny (również/głównie przez wyciekające na przezroczysty opatrunek osocze) także spokojnie, wyblaknie, kolor się unormuje.
Trafiłam na studio pełne profesjonalistów, ale przy tym - pełne kochanych ludzi. Wszyscy traktowali mnie jak "małego pacjenta" i było to jedno z najlepszych momentów mojego życia.
Trafiłam na studio pełne profesjonalistów, ale przy tym - pełne kochanych ludzi. Wszyscy traktowali mnie jak "małego pacjenta" i było to jedno z najlepszych momentów mojego życia.
Dużo osób pyta mnie, jaki to jest ból. Leżąc na leżance bardzo długo starałam się to zdefiniować. To nie wbijanie igły w skórę, a jedynie muskanie jej lub bycie deliktanie pod. Jakby mała pszczółka stale się o Ciebie ocierała. Tak przynajmniej czuje się dotwork.
I wszystkim z całego serca doświadczenia, albo nawet stałego doświadzczania tego uczucia życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz